Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/430

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wym ogniem jakimś zagorzały nagle, chwycił za ręce Gozdowskiego.
— Możeż to być! istotnie?
— Tak jest, tak! — śmiał się Gozdowski. — Książę szambelan przyjmie pana, lecz zarazem w imieniu rodziny, troskliwej o jego zdrowie, upraszam go, abyś z łagodnością i należnem starcowi uszanowaniem z nim rozmawiał. Jest dumny, do czci ogólnej nawykły, drażliwy, należy go oszczędzać.
— Bądź pan spokojny, będę już wiedział, jak z nim mówić, — odezwał się żywo Zembrzyński — to moja rzecz! Płacę za audjencję drogo, chcę być swobodnym.
— To są tylko życzliwe uwagi.
Gozdowski uważał, że gospodarz po odebraniu tej wiadomości bardzo był poruszony i jakby roztargniony chodził, cały już przejęty znać honorem, który go miał spotkać.
Niedługo bawiąc i postanowiwszy, o której godzinie miał nazajutrz przybyć Zembrzyński, plenipotent powrócił, rad z siebie, iż jego umiejętnym zabiegom Brańscy ocalenie części znacznej majątku będą winni.

W dniu wyznaczonym pan szambelan polecił kamerdynerowi, aby mu dobył dawno niepotrzebowany strój paradny, a nawet niebieską wstęgę i parę zagranicznych orderów, które zwykle wkładał tylko na wielkie uroczystości. Chciał znać tem większe wywrzeć wrażenie na biednego szlachetkę. Pokoje kazano wyświeżyć i przybrać, służba przywdziała liberje wielkie; słowem, wszystko było wpogotowiu, jakgdyby na przyjęcie znakomitego gościa. Zarazem jednak zaleconem było, ażeby to się nie wydawało umyślnie na ten dzień wziętem, ale jakby powszedniem. Gozdowski miał Zembrzyńskiego przyjąć w ganku i do drzwi szambelana odprowadzić.
Na umówioną godzinę powóz pana Zembrzyńskiego stanął w istocie pod gankiem, a szlachcic wysiadł