Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie masz za co być wdzięcznym. Życzę, aby ci się tak szczęściło, jakeś wart, rozumiesz jegomość? Tak, jakeś wart!
Zembrzyński, mimo dwuznaczności tych wyrazów, pocałował go jeszcze w ramię, coś pomruczał i wyszedł, a Peczora przez okno, stojąc, przypatrywał się długo odchodzącej bryce, która znikła, spuściwszy się ku Grodzkiej bramie napowrót.
— Dałbym coś, — odezwał się w duchu — żeby mi kto powiedział, co ten Judasz teraz pocznie.
Od tego pamiętnego dnia, który długo jeszcze potem w pewnych kołach był przedmiotem rozpraw, domysłów i najróżniejszych anegdot o nieszczęśliwym Zembrzyńskim, więcej się on już w mieście nie pokazał. Woźnica najęty, który go z kuframi transportował aż do Warszawy, opowiadał, że tam na Pradze w lichej gospodzie stanął, razem z Jałowczą, i za jakiemiś interesami na miasto zaraz pociągnął.
Mecenas Hartknoch stał trochę przy licytacji, potem koszta naliczył za przywiedzenie do niej, nareszcie odstąpił, odebrawszy z procentami należność, którą pod różnemi pseudonimami miał Zembrzyński. Inni wierzyciele zgodzili się na przedłużenie terminów.
Wszystko to odbyło się tak szybko, tak piorunowo jakoś, że Gozdowski, generał, wczoraj niemy i upadły na duchu, Robert wreszcie, skamieniały i struty, Stella, niespokojna a rozgorączkowana, nie chcieli prawie uwierzyć tej nagle rozświecającej się rzeczywistości.
Paki w całości wróciły znowu do Brańska, o licytacji mowy nie było, książę Hugon swoje ukochane wieszał zbroje, szambelanowi ostrożnie powiadano, że reparacje przyśpieszone zostały, aby mu wkrótce zrobić niespodziankę. Stella ożyła, Robert odetchnął, generał marzył na nowo, wszyscy jednak, nie wyjmując Gozdowskiego, trochę tem nagłem błogosławieństwem, płynącem z dłoni Garbowskiego, potrwożeni byli. Każdy pocichu sobie mówić musiał, że nikt