Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

silnej; w jej głosie i wzroku znać było męską niemal odwagę. Podała rękę Robertowi.
— Bracie, męstwa, męstwa! My dwoje musimy robić wiosłami na tej tratwie rozbitków, myśmy młodzi i silni. Nasze szczęście w ich szczęściu. Ci starzy, to nasze relikwje przeszłości, to cały ród, dziady i pradziady, uosobione w ich świętych postaciach... dla nich miejmy siły.
Robert stał zamyślony.
— Ja dawno w tobie widziałam — odezwała się — jakby wyczerpanie bolesne, jakby obojętność dla życia, ale nam nie wolno rozpaczać i paść i płakać, my musimy dźwigać, co najcięższe... Robercie, słyszysz mnie?
— Słyszę, Stello kochana, i uczę się od ciebie obowiązku... Nie lękaj się, spełnię go, ale daj mi odetchnąć. Najcięższe dla mnie było ciebie wtajemniczyć w tę niedolę.
W tej chwili szybki, łatwy do poznania krok generała dał się słyszeć w przedpokoju. Stella spojrzała w zwierciadło, otarła oczy, starała się przybrać twarz wypogodzoną i pobiegła kilka kroków ku niemu.
Książę Hugon szedł z jakiemiś papierami w rękach. Spotkawszy synowicę w progu, przestraszył się i cofnął, lękał się, aby mu z oczów nie wyczytała tajemnicy, którą jeszcze chciał ukrywać. Niósł z sobą najrozmaitsze listy, notaty, adresy, wszystko, co według niego mogło posłużyć jeszcze do ratowania w nieszczęściu. Ratunku tego szukał ciągle w drugich, nigdy w sobie. Przez resztę nocy pousnuwał najdziwniejsze plany. Zdawało mu się niepodobieństwem, aby Opatrzność dała upaść wielkiemu Brańskich domowi, byłaby to z Jej strony niewdzięczność. Fundowali tyle kościołów, tyle klasztorów, tyle szpitali... Ufał nawet w bilet loteryjny, który był wziął przypadkiem; oprócz tego przynosił adres jednego z książąt bawarskich, z którym gdzieś służył, chciał pisać do osobiście mu znanego cesarza austrjackiego, po-