Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kładał nadzieję w Rotschildach, z którymi onego czasu był na bardzo dobrej stopie...
Stosy tych urojeń dźwigał stary, zdyszany, znowu niemi odżyć usiłując; w progu spotkawszy Stellę, przestraszył się. Lecz, wlepiając w nią oczy, popatrzywszy na Roberta, domyślił się, że musiała wiedzieć o wszystkiem, papiery wypadły mu z rąk, łzy się rzuciły i pobiegł ku Stelli, ściskając ją z płaczem.
— Dziecko moje, aniele mój! Naco ci to powiedziano?
— Ale jam sama odgadła, — łkając, przerwała Stella — to nic, tak lepiej, ja się na coś zdam, ja pomogę, ja nie chcę być wyjątkiem i oszczędzaną, słabą istotą; wezmę tę część, która na mnie przypada.
— A! ty jesteś święta, tyś anioł! — krzyknął generał zachwycony. — Przed tobą klęknąć potrzeba!
Mimowolnie Stella się uśmiechnęła z za łez.
— O, stryjaszku!
— I zobaczycie, — przerwał, poczynając zbierać rozsypane papiery razem z Robertem i Stellą, stary kawaler maltański — zobaczycie, że to jeszcze wszystko jakoś szczęśliwie się skończy. Jeszcze jest tysiące środków, o których się w pierwszej chwili nie pomyślało. Ja mam rozległe stosunki, nasza rodzina znana jest całemu światu, nie dadzą jej upaść. Esterhazowie, spokrewnieni z nami, są niezmiernie bogaci. Ja mogę wygrać na loterji. Napiszę do cesarza austrjackiego, do króla bawarskiego, do Rotschildów. Ze starym Rotschildem byłem za pan brat, lubił mnie bardzo! Ile to ja u niego dobrych zjadłem obiadów! To są ich listy. Chciałem właśnie Robertowi pokazać je, aby się przekonał.
Stella i Robert, nie podzielając tych marzeń stryjowskich, milczeli, niedowiarstwo ich wyczytał z oczów.
— Nie wierzycie mi? Otóż przekonacie się.
Rzucił papiery na stół.
— Tylko ty, moja Stelciu, nie gryź się, nie martw, nie płacz, nic jeszcze niema, oprócz groźby. Ja prze-