Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

praktyczną i o dobrem tylko sercu świadczącą. Chciano posyłać po księdza biskupa, ale ten leżał chory. Generał wreszcie przypomniał sobie jedynego bliskiego krewnego, jakiego mieli, brata żony księcia szambelana, księcia, którego nazwiemy tu dawanym mu powszechnie przydomkiem Pokrzywki.
Stosunki z nim od bardzo dawna były zaniedbane. Wiedziano, że mieszkał na Wołyniu, gdzie obszerne dobra posiadał. O stanie jego majątkowym mówiono różnie; jedni go mieli za bogatego, drudzy za bankruta. Czynny był bardzo, dobra kupował, sprzedawał, frymarczył, żył na wielką stopę, przecież nikt stanu jego majątkowego dobrze nie znał. Było to tem trudniejsze, iż książę, mimo wieku i siwego włosa, grał w karty tak zapalczywie, iż nieraz wieczór jeden sto tysięcy mógł czynić w kasie różnicy.
Generałowi zdawało się, iż wpadł na najszczęśliwszy pomysł, przypomniawszy sobie tego człowieka.
— On jeszcze nas może wybawić! Zapomnieliśmy o nim. Niech Robert bierze pocztę niezwłocznie, niech jedzie, niech mu powie wszystko, niech się odezwie do jego serca!
Robert ruszył tylko ramionami.
— Pojechać mogę, — rzekł — lecz, kochany stryju, uprzedzam was, że się to na nic nie przyda. Wszystkie te paljatywy uratować nas nie mogą. Za późno jest, umiejmy z godnością upaść.
Po księciu Pokrzywce, wystąpił jeszcze z kilku równie niedołężnemi wnioskami generał; w ostatku opuścił ręce i, pogrążony w zadumie, siedział w krześle, jak nieżywy.
Gozdowski domagał się decyzji co do sprzedaży, Robert nic nie śmiał rozstrzygać. Bezsilność, która powoli podkopywała ich przez długie lata, występowała coraz wyraziściej w ostatniej godzinie. Nikt nie wiedział, co robić, co począć, od czego zaczynać.
Świtający ranek zastał ich jeszcze tak, narzekających na los, na ludzi, na zdradę, a bezsilnych. Gozdowski powlókł się do swego dworku, generał odszedł