Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A Stella, co się ze Stellą stanie?
— Stryju kochany, trzeba to wcześnie obmyśleć.
— Ja już nie mam myśli nawet! — zawołał książę Hugon. — Jam zabity.
W istocie silili się oba napróżno na wynalezienie nawet środków, z pomocą których mogliby oznajmić o nieszczęściu szambelanowi, w części przynajmniej, a Stelli — nic przed nią nie tając. Generał przebąkiwał, iż dla niej nic nie pozostawało, nad ten klasztor, którego ksienią była ciotka. Lecz Robert zaprotestował.
— Stella nie może się zamknąć w celi, przebywszy młodość na świecie, nieprzygotowana do tego życia.
I znowu milczeli i siedzieli tak część nocy, to wzdychając, to rzucając słowy bezużytecznemi, które się rozpryskiwały w powietrzu.
Późno już nadszedł Gozdowski. Biedny człowiek w tem zrozpaczonem położeniu chciał czemś być użytecznym. Nie było wątpliwości, iż wierzyciele posuną się do ostatecznych środków wyzyskania swych należności, że mogą areszt położyć na ruchomościach nawet, obawiając się, iż wartość dóbr nie wystarczy.
— Niema tu co czekać! — zawołał Gozdowski. — Co tylko jest kosztowniejszego: srebra, klejnoty, obrazy, należy natychmiast pakować, wywozić i byłbym za tem, żeby to sprzedać, a zapewnić w ten sposób jakikolwiek fundusz na przyszłość. Przychodzę po rozkazy.
— Rób pan, co uznasz dobrem, — rzekł książę Robert — jednakże zastanów się, nie może to odbyć się tak, aby szambelan tego nie dostrzegł, aby się nie dorozumiał.
— Myślałem już i o tem — dodał Gozdowski — i przychodzę z tem, aby pana szambelana, pod pozorem jego zdrowia, namówić na wyjazd do Warszawy. Tym sposobem oszczędzi mu się widoku najboleśniejszego.
— Szambelan za nic wyjechać nie zechce.
Rozprawiano tak, a każdy poddawał myśl swą, nie-