Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wu tym krokiem machiny począł mierzyć ciasne mieszkanie.
Po długiem milczeniu:
— Stało się! — zawołał generał. — Do czego się łudzić? Naco daremnie uwodzić? Czas jest sytuacji, jaką nam uczynił los, zajrzeć w oczy śmiało i po męsku. Robercie, umieliśmy być szczęśliwi, nauczmy się cierpieć godnie. Brańsk przepadł... ale wiadomość o tem zabiłaby szambelana; bądź co bądź, największemi ofiarami oszczędzić mu trzeba tego ciosu. Myślmy, radźmy, działajmy!
— Kochany stryju, rozkazuj, ja nie wiem, co począć; lecz co każecie, to spełnię, wszystko! bez wyjątku!
— Mój Boże! — łamiąc ręce, krzyknął generał — to nieszczęśliwe, dobre, śliczne dziecko nasze, serce mi pęka! Dojeżdżając, słyszałem jej fortepian, zdało mi się, że jej srebrny, miły, wesoły śmiech słyszę. Ona nic nie wie, ona się niczego nie domyśla. Jeśli oni nas zlicytują, jak grożą, cóż nam zostanie?... Pałac? może! Ale to będzie ciężar, którego my nie potrafimy utrzymać. Co począć z ojcem?
— Najwięcej obawiam się o ojca, oszczędzać go trzeba do ostatniej chwili. Stella się zastosuje do naszego położenia. Ubóstwo nasze będzie znośne, coś nam zostanie w ostatnim razie — rzekł Robert. — Sprzedamy pamiątki, sprzęty, kosztowności i jeszcze z tego skleimy odrobinę, z której Stella, ty, kochany stryju, ojciec będziecie mogli żyć wygodnie. Co do mnie, ja do służby powrócę.
— Wygodnie! Tak, dla tych ludzi, którzy nie nawykli do zbytku, w jakim my wzrośliśmy, byłoby to aż nadto, ale ojcu odejmże ludzi, do których od wieku nawykł, jego stare sługi, jego obszerne mieszkanie, ceremonjał, który go otacza. Mnie — mówił generał — niewiele zostało, czuję, że nie przeżyję długo tego ciosu, lecz ty, Stella, ojciec...
— Ja, ja niczego nie potrzebuję, — odparł Robert — idę w służbę.