na górę, Robert został i, nie rozbierając się, znużony, rzucił się w fotel i usnął.
Jasny dzień i bijące w szyby słońce przebudziły go. Przed nim, cała w bieli, z bukietem i książką w ręku, stała, ze współczuciem wpatrując się w niego, piękna Stella, z twarzą anielskim spokojem opromienioną, dziecięcym uśmiechem jaśniejącą. Znalazła go tak po nocy bezsennej, z wpadłemi oczyma, bladego, znękanego, śpiącego w krześle, pokój w nieładzie po wczorajszych gościach, i powoli twarz jej z wesołej stawała się coraz poważniejszą, trwoga malowała się na niej.
Książę Robert otwierał oczy zdziwione, nie mogąc jeszcze myśli pozbierać.
— Bracie drogi, co ci jest? tyś cierpiący. Spałeś tu całą noc w krześle? Chory jesteś? — spytała go czule — mów. O, jakież to szczęście, że ja nadeszłam tutaj. Nikogo nie było przy tobie, nikt nie wiedział, że jesteś chory. Mów, czy ci czego nie trzeba? co ci jest?
— Ale nie, moja droga, — oprzytomniając, odparł Robert — zasnąłem tak, sam nie wiem, jak się to stało, ze znużenia, czytając... Mówiliśmy długo ze stryjem.
Mimowolne westchnienie wyrwało mu się z piersi; niespokojne oczy Stelli z niedowiarstwem go badały.
— Mój drogi, — odezwała się nieśmiało, przysiadając na małym stołeczku u nóg jego — lękam się, że wy, mnie za dziecko mając pieszczone, wszystko przede mną taicie. Ja przecie nie jestem tak ślepa: coś się tu dzieje z nami, o czem ja nie wiem, a czego tem bardziej się lękam. Ci obcy ludzie, którzy przyjeżdżają z interesami, te narady potajemne, niepokój generała, nieustanni posłańcy do biskupa; ja się domyślam i drżę. Cóż się stało, drogi Robercie? Ja mam odwagę: ja chcę wiedzieć, ja chcę z wami podzielić się troską, wszystkiem, co dotknąć nas może, mówcie mi, nie oszczędzajcie mnie!
Wejrzeniem, czułości pełnem, prawie łzawem, spoj-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/295
Wygląd
Ta strona została skorygowana.