Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gdy nadszedł marszałek. Spojrzał tylko na mnie i woła:
— Co ty robisz? co ci jest?
— Idę stąd, gdzie służby szlacheckiej szanować nie umieją, a ludzi karzą, winy nie patrząc, idę, abym się całe życie mścił.
— Dudku ty jakiś, — zawołał marszałek — co ci za krzywda się stała? Smarkacz jesteś, książę się mógł omylić, to ci wynagrodzi, nie pleć andronów i krokiem mi się nie rusz. Przysłał mnie książę, abym ci pięćdziesiąt czerwonych złotych obiecał, żebyś milczał, a nikt o tem wiedzieć nie będzie.
Na to ja cały zburzony odpowiedziałem:
— Ani waszych pieniędzy, ani łaski, ani służby nie potrzebuję. Powiedz swojemu księciu, że mnie on popamięta. Młody jestem, ale z tą myślą, z tą żądzą, abym się na nim i jego rodzie mścił, urosnę i...
Nie wiem zresztą, com mu powiedział więcej, bo mi oczy łzy, a uszy krew buchająca do głowy zalała i wyszedłem z węzełkiem swoim w świat, otrząsłszy pył z nóg moich; ani marszałek, widząc mnie tak słusznie zburzonym — śmiał wstrzymać. Posłali za mną Serebrzyńskiego, z którym w przyjaźni byłem, i ten mnie dognał w Brześciu, alem mu toż samo, co im, powiedział“.
Taki był początek dziennika, który się wyrywkami ciągnął aż do roku 1800; dalej go brakło. Z ułamków widać było, iż Zembrzyński długo się wałęsał, nim do krewnych matki trafił, a tu szczęściem jakiemś dowiedział się o spadku po stryju i wraz z rodzeństwem, choć przedawniony, odzyskał.
Następowały niezrozumiałe rachunki sumek pożyczanych na zastawy, procentów i różnych spekulacyj, których już i Jałowcza nie był ciekawym. Złożywszy więc książczynę i znowu przystawiwszy ów stołek, na miejsce ją dawne wrócił, zamknął, ślady swej ciekawości o ile możności zatarł, a sam przy gasnącym już kaganku spać się położył.
Gdy nazajutrz rano do dnia wszedł Zembrzyński