Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

usłyszał słowa, nie chcę nic więcej. Jesteś wolny — idź.
— Nataljo, przebacz!
— Przebaczyłam ci wszystko, kochałam cię może mocniej dlatego, żeś mną pogardził i chciał mieć czystą... kochałam, lecz dziś już we mnie serce zamarło. Podajmy sobie dłonie, powiedzmy sobie na zawsze, na wieki: żegnam cię! i rozstańmy się. Idź, błagam, proszę cię, idź!
— Nie mogę, — głosem stłumionym odezwał się Robert — ulituj się nade mną, siły mi braknie. A! gdybyś ty wiedziała, ale ty tego nigdy wiedzieć nie będziesz, co ja wycierpiałem... Jam cię kochał, nawet wyrzucając zdradę, jam nigdy nikogo nie kochał, nie kocham, nie potrafię ukochać prócz ciebie. Ale ja jestem niewolnik, — dodał ciszej — ja muszę być sprzedany...
Ironiczny śmiech przesunął mu się po ustach.
— My jesteśmy zrujnowani, my nie mamy nic. Dla mnie — cóż to dla mnie znaczy? ja poszedłbym znowu nosić karabin; ale ojciec stary, ale siostra, ale to ciężkie spadkobierstwo imienia. Tak, Nataljo, ja będę sprzedany, jam się już o mało nie sprzedał, — mówił ciągle z goryczą — ale kupiec znalazł mnie niedość dobrze zachowanym. Cóż mnie to obchodzi? Dla mnie bez ciebie życia niema, szczęścia niema... ja tak powoli dogoreję, z obrazem twoim w sercu i myśli. Słuchaj, Nataljo, mówisz o swem sercu umarłem, niech choć w zdrętwiałem zostanie dla mnie wspomnienie. Jam cię tak kochał, jak nigdy człowiek żaden niewiastę — ja dziś, pod brzemieniem obowiązku, ze wspomnieniem ojca, domu, tych wszystkich, którym poświęcić się muszę, czuję, że za chwilę może zdradziłbym ich, zapomniał, wyrzekł się, gdybym...
— Dosyć, Robercie, dosyć! nie mów! — krzyknęła Natalja, zrywając się z siedzenia. — Zaklinam cię, idź, nie wskrzeszajmy szału, nie budźmy niemożliwych nadziei. Na ziemi niema i nie może być szczę-