Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nagle list wcisnął do kieszeni, chwycił kapelusz i wybiegł.
Ktoby go widział przesuwającego się ulicą, z oczyma, które nie widziały nic, potrącającego przechodniów, nie umiejącego znaleźć drogi aż nadto znanej, pomijającego znajomych bez powitania, łatwoby się domyślił, że ten człowiek był pod władzą despotyczną uczucia, które nim miotało, odejmując mu przytomność. Dobiegł tak aż do wskazanego domu, w którym mieszkała hrabina Natalja, zadzwonił, służący mu otworzył i, nim pośpieszył go wstrzymać, spytać, zagrodzić mu drogę, Robert już był w salonie, a nie znalazłszy w nim nikogo, szedł przez dwa pokoje, nie zatrzymując się aż u drzwi sypialni. Gwałtownie rozwarł je, wszedł.
Hrabina Natalja klęczała i modliła się. Odwróciła głowę, wyciągnęła ręce, krzyk się dał słyszeć, potem cisza. Biedna kobieta, ze zbytku szczęścia, którego się nie spodziewała, zemdlała. Lecz omdlenie, które mogło zabić, przeszło w jednej chwili, otworzyła oczy, wskazała mu krzesło. Grobowe milczenie panowało przez chwilę, płacz tylko słychać było.
Robert, ze spuszczoną na ręce głową, siedział jak wkuty.
— Przychodzę przebłagać, daruj mi, — rzekł — kochałem cię nadto, bym mógł trzeźwo sądzić. Dla mnie dosyć było widzieć go u ciebie; nie wiedziałem, że wszedł, przepłaciwszy sługi, mimo twej woli, i gdym go zastał, ty...
— Posłuchaj mnie, — głosem znękanym odezwała się kobieta — moje życie się skończyło, moje serce zeschło, jam łzy wypłakała. Niczego nie chcę, niczego się nie spodziewam, lecz pragnę jednej na świecie tylko rzeczy, jednego dobra... chcę być w twych oczach czysta.
To mówiąc, chwyciła krzyż, stojący na klęczniku.
— Robercie, — zawołała — na to znamię zbawienia i na zbawienie mej duszy ci przysięgam, jam cię nie zdradziła. Chciałam, byś tylko te z ust moich