Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/19

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Grodzką bramę szukać sobie fury, a potem fura po tłumoczek zajeżdża przed Firlejowszczyznę, a potem gospodyni mu kobiałkę z jadłem wynosi. No, a tego wszystkiego nie było, to go pan pewnie w domu znajdzie.
— Daleko stąd? — zapytał podróżny.
Stali o kilka kroków, ale Zelmanowicz, który zawsze jeszcze miał nadzieję czegoś jeszcze się dowiedzieć, nie pokazał domu, tylko odpowiedział:
— O! to jest bardzo blisko... a pan nie tutejszy? zdaleka? Może jegomości służyć można kwaterą? U mnie o trzy kroki bardzo porządny pokój dla podróżnych... i niedrogo! U Zembrzyńskiego pan nie może stanąć, bo ani koniom, ani człowiekowi niema gdzie się pomieścić, choć dom duży.
Czekał odpowiedzi, lecz nieznajomy potrząsł głową i dodał:
— Ja mam już kwaterę na mieście.
Widocznie do żadnych poufnych zwierzeń ochoty nie miał i Zelmanowicz, wyczerpawszy wszelkie środki, musiał mu wkońcu ową Firlejowszczyznę, od której stali o kilka kroków, pokazać. Oczy nieznajomego chciwie się na nią zwróciły, przypatrywał się jej bacznie, długo, ramionami poruszył i uśmiech mu po ustach się plątał, co nie uszło baczności Zelmanowicza. Naostatek, jakby wychodząc z zadumania, pokłonił się, dziękując Żydowi, i szybkim odszedł krokiem. Zelmanowicz widział go przyglądającego się jeszcze domostwu, kroczącego powoli, wsuwającego się wreszcie do drzwi, obwarowanych kupami śmieci, i znikającego we wnętrzu zagadkowej Firlejowszczyzny, przez której próg oddawna żaden z sąsiadów nie przeszedł. Nie miał już potem ani czasu, ani ochoty stary kupiec śledzić dalsze jego kroki i do wieczora o wszystkiem zapomniał.
My jednak zmuszeni jesteśmy wnijść razem z owym podróżnym do zaklętego domostwa. Próg jego kamienny, wyżłobiony latami, trzymał się jeszcze wyżej od zaklęsłej posadzki sieni, złożonej z potrza-