Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i lepiej wyglądający od tych, którzy Zembrzyńskiego nawiedzać byli zwykli, zapytał przechodzącego Zelmanowicza o Firlejowszczyznę. Stary kupiec, bardzo zresztą zacny człowiek, był nieco ciekawy, a wiek uczynił go gadatliwym, skorzystał więc ze zręczności, aby się coś od nieznajomego dopytać o nim samym i o interesie, który go tu sprowadzał, a i o panu Zembrzyńskim.
— Pan się pyta o Firlejowszczyznę Zembrzyńskiego? — odezwał się z uprzejmem pozdrowieniem, wpatrując się pilno w obcego przybysza. — No, czemu nie! znam! wiem! czemu nie! to niedaleko ode mnie, ja jegomości przeprowadzę, to po drodze.
Firlejowszczyznę i drogę, wiodącą do niej, doskonale stąd widać było, nie potrzebował podróżny przewodnika, wszelako Zelmanowicz mu jej nie pokazał i prosił z sobą. Szli powoli.
— A jakże, znam pana Zembrzyńskiego, — dodał — to jest mój sąsiad, szkoda tylko, że tak swój dom opuścił. Pan do niego ma interes? On to żadnych z nami nigdy nie ma interesów. Pan go zna? Hm! to dobry człowiek, inaczej nie można powiedzieć, ale bardzo osobliwy.
Nieznajomy się uśmiechnął.
— Znam go mało, — rzekł — ale potrzebuję się z nim widzieć. Czy znajdę w domu, tego pewno nie wiecie?
— Czemubym nie miał wiedzieć? — odparł Zelmanowicz. — Choć on tu z nikim nie żyje, ale go codzień widujemy. Siedzi w domu, albo jeździ gdzieś daleko, w miasteczku żadnych interesów nie ma. Mówię panu, to jest osobliwszy człowiek.
Podróżny pokręcił wąsa, aby ukryć półuśmiechu.
— Wczoraj, co pewna, — rzekł Zelmanowicz — był u siebie w domu, widziałem, jak w starym szlafroku, podwiązany rzemieniem i w czapeczce, łuczynę sobie łupał, bo już Stroczycha nie zdąży wszystkiego zrobić... Chybaby dziś wyjechał rano, ale gdyby miał jechać, tobyśmy o tem wiedzieli, bo idzie za