Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/189

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bę przyprawił — w proch się rozsypią. Co tu robić? Chceszże księcia Roberta zrujnowanego, bez majątku?
Hrabia, mówiąc, wlepił oczy w córkę bacznie; ciągle mu się zdawało, że będzie mdlała, spostrzegł bladość na twarzy, sięgał już po dzwonek, ale przemógłszy pierwsze wrażenie, hrabianka zmarszczyła się, zachmurzyła, zacięła usta — nie mówiła nic. Ojciec czekał.
— Papa wie o tem dobrze? — odezwała się sucho.
— Zaręczam za to.
Nastąpiło milczenie.
— Więc nas chcieli podejść i oszukać? — szepnęła Alfonia.
— Myślę, że nie, któż ich wie i zrozumie? Księcia Roberta chwalą wszyscy. Lecz to są ludzie lekkomyślni, sami może nie wiedzą, jak stoją. Jednego generała posądzam, ten filut być musi. A jeśli tak są nieopatrzni, co za rękojmia na przyszłość? Mitrę trzeba karmić i smarować, hę? Jak ja oczy zamknę, ty sobie z nimi rady nie dasz i wszystko zjedzą. A co potem?
Córka i ojciec zamilkli, spojrzeli na siebie: zamiast mdłości, łzy wytrysnęły z powiek Alfonsynie, nie łzy żalu, ale gniewu, z którym wybuchnęła tak widocznie, iż ojciec się na nim omylić nie mógł. Uczucie to uradowało go prawie, znajdował je w córce bardzo naturalnem i szlachetnem, wolał je zresztą, niż boleść i gwałtowną miłość. Odetchnął biedny. Panna Alfonsyna rączką uderzyła w stół.
— To niegodziwie! to szkaradnie! — zawołała. — Ja im tego nigdy nie przebaczę! Niech papa natychmiast odnajmie mieszkanie, wracajmy na wieś, ja go widzieć nie chcę! Takiego oszukaństwa nie zniosę! To oburza!
— Na miłość Bożą, — przerwał uradowany hrabia — pohamuj się, ja wszystko biorę na siebie. Dam księciu Robertowi grzeczną odprawę, zerwę, jeśli chcesz.