Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

daniu ja państwa samych zostawię, powiesz jej wszystko otwarcie.
— Na miłość Bożą, do jutra staraj się ją pani przygotować! — dodał hrabia. — Radbym jej oszczędzić cierpienia.
— Boleść jest naszym udziałem! — patetycznie, dygając, dokończyła miss Burglife.
Tak tedy stanowcza rozmowa odłożona została do jutra rana. Nocą śnił wzburzony wypadkami dnia hrabia, że się bił z generałem, który mu jego żelazną kasę chciał skonfiskować. Obudził się cały w potach i z bólem głowy.
Godzina śniadania nadeszła aż nadto prędko, radby ją był odsunąć. Alfonsyną przyszła dosyć wesoła i to jeszcze bardziej utrudniło ojcu zwierzenie, które ją zasmucić miało. Wyjście miss Burglife było znakiem chwili stanowczej, hrabia zaczął od pocałunków, uścisków i oświadczeń miłości ojcowskiej. Panna słuchała ich dosyć obojętnie, jak rzeczy, do której była nawykła.
— Moje dziecko drogie, — począł wreszcie, nie bez trudności zagajając ten przedmiot drażliwy — jesteś już w wieku, w którym własną się wolą i rozsądkiem rządzić możesz... nie ścieśniam twej woli, nie chcę się opierać uczuciom, pewien będąc ich szlachetnego kierunku. Obowiązkiem jednak ojca jest dziecku wszystko przedstawić, co doświadczenie dozwala przewidzieć w przyszłości. Przyznam ci się, że ja stary, ostrożny, praktyczny człowiek, zostałem przecież, jak się tu przekonywam, oszukany. Uważałem projekt małżeństwa z księciem Brańskim za bardzo świetny.
Alfonsyną zmarszczyła brwi, ojciec się poprawił.
— Nie mówię nic przeciwko człowiekowi, wszyscy go chwalą, lecz niestety! oni są... oni są... bankruci!
— To nie może być! — zaprzeczyła Alfonsyna.
— Daję ci na to słowo honoru, grosza przy duszy nie mają. Lada chwila majątki idą na licytację i te pałace, i te wspaniałości, i ten przepych, co ich o zgu-