Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Na skinienie, że odpowiedź niepotrzebna, służący wyszedł.
— Patrzżeno, przeczytaj, jeśli chcesz, — odezwał się książę — to prawdziwa fatalność! Człowiek tu nigdy spokoju mieć nie może, drzwi się nie zamykają. Znowu goście, i goście niepospolici. Generałowi udało się polowanie.
Podał list Zenonowi, którego oczy błysnęły radością.
— Mości książę, — zawołał — nakoniec i mnie przyjdzie uwierzyć w cuda! Ależ to prawdziwy cud! Dziedziczka, która erat in votis, przyjeżdża nam sama na grunt, tylko się schylić, aby ją wziąć. Na uczciwość, mości książę, nie rozumiem...
— Ale bo ty mnie nigdy nie zrozumiesz — tracąc cierpliwość, rzekł Robert. — Ja niczego nie chcę, niczego nie pragnę, oprócz spokoju.
— To wnijdź do klasztoru — odparł Zenon. — Spokoju na świecie niema, a kto go żąda, chce rzeczy niemożliwej. Książę pragniesz ideałów, trzeba się ich wyrzec, a poślubić rzeczywistość, jaka jest i z której jarzma wyłamywać się nikt nie ma prawa. Tak, mości książę, — dodał — nie trzeba się łudzić, trzeba przestać marzyć, książę się musisz ożenić i ożenić bogato dla ocalenia rodziny, która innego ratunku nie rozumie i znaleźć nie potrafi. Surowe to są wyrazy z mojej strony, lecz podyktowane prawdziwą dla ich domu miłością i poszanowaniem. W innym składzie okoliczności powiedziałbym księciu: zostań wolny, zostań przy małem, chodźmy, pracujmy, a odrodzi cię praca, da ci zdrowie duszy, będziesz szczęśliwy. Niestety! książę nie jesteś sam, miłość dla rodziny zmusza cię do ofiary fałszywym może, ale poszanowania godnym pojęciom. Niema więc wyboru, ofiarę z siebie musisz uczynić, trzeba ją podjąć mężnem sercem i wesołą twarzą.
Zenon mówił z zapałem, książę Robert, słuchając go, pobladł; zdawało się, że się rozgniewa, łzy stanęły mu w oczach, wyprostował się, podniósł głowę, po-