Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Morituri.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jest balast jego życia. Trzeba się o balast postarać. Zostań książę entomologiem, antykwarzem, naturalistą, czem chcesz, a przysięgam, że się nie będziesz nudził.
— Rada doskonała — uśmiechnął się książę Robert. — Coś nakształt tego, jakbyś powiedział ślepemu, aby się poświęcił malarstwu. Do pracy potrzeba sił, do roznamiętnienia się potrzeba ognia, a w kim pierwsze się wyczerpały, drugie zagasło?
— Trzeba zdobyć pierwsze, a drugie wskrzesić, — zawołał Zenon — ale najprzód trzeba chcieć!
Voila! masz zupełną słuszność, na nieszczęście ta wola jest to jedyna rzecz, której człowiek nabyć nie może, gdy ją raz utraci; sprężyna ta pękła!
— Nieprawda! — zaprzeczył niegrzecznie Zenon. — Opieram się temu, nego, trzeba chcieć mieć wolę, a będzie.
Książę Robert zaczął się śmiać jakimś dziwnym, przymuszonym śmiechem, w którym tylko znać było, iż rad był jakimkolwiek sposobem rozmowę nieznośną skrócić i odwrócić. Chodził po pokoju, poprawiał sprzęty, zsuwał książki, zdmuchiwał pyły, układał na stoliku niecierpliwie, ale twarz zachował spokojną jak zawsze i uśmiechniętą łagodnie. Dla odwrócenia może uwagi Zenona w tę stronę, począł oknem wyglądać w dziedziniec i nagle przyłożył szkiełko do oczu.
— Co to jest? Posłaniec z listem z miasteczka? Co to może być?
Krótka chwila upłynęła w milczeniu, służący księcia wszedł z listem na tacce. Książę Robert spojrzał na kopertę niespokojny, poznał rękę generała i odpieczętował szybko. Zenon, odstąpiwszy na kilka kroków, poglądał obojętnie. Twarz czytającego powlokła się chmurą, usta skrzywiły, czoło pomarszczyło. Rzucił list na stół i począł się przechadzać po pokoju, zaciąwszy wargi, co było u niego oznaką największego niezadowolenia.