Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nazwisko, i że ja czystym jestem człowiekiem.
Tych słów domawiając, zwrócił się Larisch ku stojącemu w milczeniu z groźną, zaczerwienioną miną Marcinowi, który ciągle jeszcze córkę osłaniał. Marynka była kobietą, w stanowczej godzinie na łzy się tylko zebrała.
— Co tu się męczyć i gadać długo — zawołał nieco grubiańsko Tygiel, targować się niema o co. W dwu słowach trzeba skończyć wszystko lub zerwać.
— Panie Marcinie — zawołał radca — rzecz jest skończona już, ja na rozwód zezwalam, idzie o słowo pani.
Zwrócił się ku żonie, która słuchała i nie zrozumiała zrazu, a nareszcie pojąwszy wyrazów znaczenie, podeszła, podając rękę Larischowi.
— Szlachetnym jesteś — rzekła — za godziny spędzone pod dachem waszym, dziękuję wam. Nie wniosłam szczęścia i nie znalazłam go tam, alem miała spokój i współczucie. Jesteś człowiekiem zacnym, niech ci Bóg błogosławi — bądź zdrów.
Wszyscy słuchali wzruszeni, jeden Antoni tylko spuścił głowę i czując że nie powinien był zdejmować maski z tego człowieka, nie odezwał się wcale.
Larisch zwrócił się ku niemu, ukłoniwszy się Marynce i odwiódł go ku oknu, zostawując córkę ojcu, który ją ściskał, mruczał coś i niewyraźnemi słowy uspakajał.
— Te papiery? — zapytał radca.
— Kiedy je pan chcesz mieć? — rzekł Antoni.
— Między nami skończone wszystko, mówił Niemiec spokojnie, im prędzej to plugawe fałszerstwo,