Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

miętywając się począł Larisch — ja się żadnych nie obawiam.
— Jeśli są fałszowane, to się okaże przed sądem — zimno rzekł Antoni.
— Czego waćpan żądasz po mnie? — spytał radca — mów.
— Wyrwanego mi szczęścia.
— Do tego byłem przygotowanym, — odparł Larisch. O te się ułożyć możemy, jeśli Marynka zażąda... Nie wzięłem jej siłą i pan do mnie o to nie możesz mieć żalu.
Radca, mówiąc to, był widocznie podrażniony i przybity, pomimo całej jego przebiegłości osnuty plan zwichnięty został wcale niespodzianą wiadomością o papierach. Potrzebował skupić myśli, rozważyć co mu czynić wypadało. Zawahanie się to nie uszło oka Antoniego i skłoniło go do nalegania. Zbliżył się ku radcy.
— Dwa słowa — rzekł — zgodzisz się pan na rozwód — ja nie jestem prokuratorem ani sędzią, i nie chcę być katem. Sprawiedliwość niech wymierzy — Bóg, — papiery oddam.
Radca milczał.
— Słuszna jest byś mi koszta powrócił — wyjąknął głosem stłumionym.
Antosiowi krew buchnęła do głowy, wyrazy te były przyzwoleniem, zgodą, a pieniądz ważył już mało.
— Wracam waćpanu co oznaczysz.
— A któż mi ręczy za to że spotwarzonym nie będę? — spytał Larisch.
— Ręczy waćpanu to, że Marynka nosiła wasze