Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powaga jej i chłodna krew dała mu poznać, że nie może i nie powinien nic żądać nad przyjaźń serdeczną. Chłopak, który kochał poczciwie, poczuł się do obowiązku ukrywania swej namiętności i walczenia z nią. Nikt oprócz Marynki ani się tej walki domyślał...
Tak stały sprawy w Mogilnej i Christianhofie. W Strzelnie p. Marcin, napiwszy się raz nordhauserówki, zaniedbał gospodarstwo i nieco dumny z tak milionowego zięcia, spędzał czas w sposób niezbyt przykładny, jeżdżąc do miasteczka, zkąd regularnie skłóciwszy się powracał do domu, najeżdżając córkę, napróżno usiłującą odzyskać władzę nad nim dawną, i potrosze wyprawiając burdy ze starymi znajomymi, gdy nie było co lepszego do roboty... Larisch z nim był chłodny, na pozór nie zajmujący się wcale jego sprawami, ale chwilowo znać było, że go ten teść niecierpliwił i draźnił. Przyjeżdżał często nawet napiły, a w takim razie najmniejsze słowo poruszało go do straszliwych gniewów. Larisch wszakże ani żonie, ani nikomu na to utrapienie się nie poskarżył.
Jeden ksiądz Grzywa z całą swą otwartością Marcina łajał, groził mu i starego grzesznika nie oszczędzał. Tygiel milczał, ale po wyjściu księdza brał się do nordhauserówki.
— Na to on ksiądz, żeby gderał — to jego rzecz, księdza mus słuchać spokojnie, bo kogóż już będziemy słuchać, jeśli nie ich!...
Marynka w cichości często nad ojcem płakała — ale on zbywał ją śmiechem, nie myśląc się dać powodować nikomu. W gruncie może nie zły człowiek, długą niedolą był popsuty, a po niej nagłe szczęście