Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

obałamuciło go do reszty. Sam powiedział, że już na świecie nie miał co robić, tylko resztę dać należało mu się w zapłacie za dawne kłopoty i biedę.
Jakie było pożycie małżeństwa, o tem nikt wyrokować nie mógł. Widziano ich zgodnie, spokojnie i grzecznie z sobą obchodzących się, bez najmniejszej oznaki czułości. Larisch był dla żony uprzedzającym o tyle, o ile to w obyczaju niemieckim bywa; ona dla niego powolną. W domu rządził więcej sam pan niż pani, ale jej woli, jeśli ją rzadko objawiła w sposób niewyraźny, starał się zadość uczynić. Najciekawsi ludzie, co z najmniejszych oznak starają się tajemnice małżeństw odkrywać, tu nic wyszpiegować nie mogli.
Mówiliśmy, że po śmierci Ratscha radca przez troskliwość jakąś zabrał był papiery wszystkie, które się przy nim znajdowały. Między innemi był tam brudny zeszyt przez nieboszczyka doktora filozofii nakreślony, na pokładzie okrętu, który go wiózł z Ameryki. Dziennik ten pełen szczegółów, pisany z ironią gorzką i dowcipem, skrzętnie odczytał radca. Nie było w nim najmniejszej aluzyi do przeszłości, po większej części obrazki kreślone z natury bardzo trafnie, może przeznaczone przez autora do jakiego przyszłego dzieła.
Larischowa lubiła czytać, mąż raz rzucił przy śniadaniu na stół te papiery, w nadziei, że ją zajmą. Sam zaraz wyjechał do gospodarstwa. W istocie, Marynka z zajęciem, jakie każdy dziennik z życia rzeczywistego wzięty obudzą — czytać go poczęła. Od pierwszych wierszy zaintrygował ją ten człowiek, który ze wszystkiego dowcipkować umiał o głodzie i chłodzie. Zabrała z sobą zeszyt, do którego inaczej jak przez