Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

było innego środka, tylko pożyczonego kapitała użyć na najpilniejsze wydatki.
Stosunek przyjacielski p. Larischa z domem Mogilskich ściślejszym jeszcze uczyniła przyjaźń Marynki dla Kazi z każdym dniem żywsza i rosnąca, a choć p. Jacek pełen był obawy, i ostrzegał, powtarzając bodaj jedyny wiersz łaciński jaki zapamiętał: Timeo Danaos, śmiano się z jego germanofobii.
Poczciwy Larisch był najlepszym przyjacielem rodziny i domu, coraz w nim nowe odkrywano przymioty; prezes mówił często, iż szczęśliwy był, że go poznał, że to istotnie był złoty człowiek.
Nawet owa głucho jakoś opowiadana historya o śmierci biednego Ernesta Ratscha wyszła na dobre Larischowi i milczenie jego o niej uważano za skromność, a miłosierdzie nad ubogim i moralnie upadłym człowiekiem, wysoko go w opinii podnosiło. Zdaje się że radca pilno też pracował nad poufałem zbliżeniem się do Mogilskich, i korzystał ze wszelkiej zręczności, która mu serce ich zjednać mogła. Nieświadomym sprzymierzeńcem jego w tej sprawie była żona, którą się umiejętnie posługiwać umiał.
Po długiej dosyć niebytności Witold też powrócił do rodziców i miał tu pozostać czas jakiś. Spotkanie z Marynką było nieuniknione, gdyż ona codziennym prawie była gościem w Mogilnej; ale przygotowana doń p. Larischowa, umiała wszelkie niebezpieczeństwo usunąć i znaleść ton przyzwoity, ośmielający Witolda zarazem, a mogący go powstrzymać w pewnem oddaleniu.
Witold na widok pięknej pani, dziś piękniejszej może niż kiedykolwiek była, rozgorzał na nowo, ale