Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

młodości. Uważano i to, że w początkach przybyły przyjmował te dowody przyjaźni nader zimno, nieczule, szyderstko i niechętnie, lecz zwolna złagodniał i pan Larisch tak go umiał uchodzić, iż się do niepoznania zmienił. Nie bardzo był zawadny, bo się, znać po przygodach doznanych, wysypiał całemi dniami, a przebudziwszy, z cygarem w ustach leżał dumając na łóżku...
Radca gdy chciał, umiał być łagodnym, uprzejmym, uprzedzającym, serdecznym. Czy w istocie serce tam grało, czy umiejętność zastępowania objawów jego mimiką kunsztowną, o tem trudno sądzić. Ludzie wszakże dawali się brać na tę słodycz, jak muchy na lep. Przyjaciela Ernesta nie wziął wprawdzie na nią do razu pan Larisch, ale stopniami go rozbroił. Całemi godzinami rozmawiali z sobą, gdy tylko Larisch był wolny. Rozmowy te dosyć jakoś ciężko szły i bywały burzliwe niekiedy w pierwszych dniach pobytu, potem płynęły już przerywane uśmiechami, jakby się z sobą doskonale porozumieli. Troskliwość gospodarza rozciągała się do nałogów przyjaciela, których znać zwyciężyć się nie spodziewał. Z jego rozkazu dostarczano mu cygar i napojów prawie nad miarę. Flaszka wódki zawsze pełna stała w pokoju. Piwo było na zawołanie i wina nawet nie brakło. Po uczcie tej opierał się wędrowiec z początku bardzo dzielnie, ale trzeciego czy czwartego dnia zacząwszy pić, nie wychodził już z dobrego humoru. Trunek wpływał też na sen, tak że wypoczynek w końcu składał się już tylko z flaszki i łóżka. Rozmowy mniej były częste. Znać się wygadali.