Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mój Romku, tobie to się podoba wszystko i każdą rzecz umiesz na dobre wytłómaczyć! odezwała się żona.
— Ty zawsze swoje...
Zaczęto się śmiać, ale Kazia uspokoić się nie mogła. Żal jej było Marynki, chciała ją widzieć i pomówić z nią, ciekawa była zajrzeć w głąb tej duszy zrezygnowanej na życie smętne... przykre... bez pociechy, bez słońca.
Nazajutrz potem Witold, którego podróż była zdecydowaną, wyruszył do Berlina. Kazia naparła się, intrygowała troszkę i w końcu postawiła na swojem, pojechały z matką do Strzelnej. Pana Marcina jak zazwychaj w domu nie było, zastali Maryę samą i — spokojną, a nawet uśmiechniętą. Kazia jednak utrzymywała, że w niej jakąś znalazła zmianę, że była smutniejsza, zamyślona, mniej ożywiona. Dowiedzieli się od niej, że ślub oznaczony był za kilka tygodni.
W Christianhofie żadnych do niego nie czyniono przygotowań, pobielono dom i pomalowano ściany, jak co roku na wiosnę; zawieszono firanki nowe w salonie i na tem się skończyło.
Przybył tam wprawdzie nowy gość, a jak się zdawało na dłuższy nawet pobyt... ale tego postawił pan Larisch w pokoiku na dole, który jako tako wyrządzono. Nie był on wcale wymagającym. Słudzy nawet nie pojmowali jaki stosunek mógł zachodzić pomiędzy panem radcą, a tak niekorzystnie wyglądającym obdartusem. Tem bardziej oceniano jego dobre serce, gdyż Larisch bardzo troskliwie zajął się obmyśleniem wszystkich wygód dla onego przyjaciela