Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie przeczę, mam minę łotra i opoja. Dała mi ją szczodra natura, na to poradzić trudno. Pierwsze wrażenie zawsze mi jest nieprzyjazne, ale ty najlepiej wiesz, że zyskuję na bliższem poznaniu.
Larisch był zniecierpliwiony.
— Na wsi — rzekł — wszystko zwraca uwagę, z każdej najdrobniejszej rzeczy plotka się rodzi. Chciałżebyś mi szkodzić? Erneście, ty miałeś zawsze dobre serce, tyś mi był przyjacielem.
— Serce się trochę w drodze od upałów — popsuło — odezwał się Ratsch. Brakło mi pudełka hermetycznego, w którebym je mógł zamknąć. Przyjacielem twym jestem, ale mimo to, cóż z sobą zrobię? Co mam począć?
Gdybyś dotrzymując słowa mego, nadsyłał mi do Ameryki, choć tę maleńką pomoc, którą mi uroczyście przyrzekłeś? ale, wiesz to najlepiej, pisałeś mi zawsze, iż jesteś sam w biedzie, że, słowem dałeś mi mrzeć z głodu.
— Chciałem cię zmusić do pracy, do poprawy, do innego pojęcia o życiu.
— Głodem! niechże ci podziękuję! rozśmiał się Ratsch — a! tak! to była hungerkuhr, ale cóż? na nieszczęście pacyent szkaradny, kuracya się nie powiodła wcale — Ratsch począł się śmiać.
— Widzę, kochany Chrystianku, że ci nie będę gościem pożądanym, a wiesz, że nie lubię gościć, gdzie mi się gospodarz krzywi. Wiesz co, oto w cieniu tego drzewa, usiądźmy, zróbmy rachunek sumienia... i... któż wie? może sobie pójdę jak przyszedłem...
Larisch milcząco, ale z nietajoną radością przyjął myśl Ratsch’a i cofnęli się pod drzewa. Wędro-