Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wiec rzucił swe węzełki na ziemię i prosił siedzieć, zabierając sam miejsce na jednym z nich.
— Wiesz najlepiej — rzekł — w jakich rozstaliśmy się okolicznościach... Poświęciłem się dla ocalenia cię od hańby, któraby ci życie i karyerę zwichnęła... poświęciłem z nieopatrznością młodą. W nagrodę za to opuściłeś mnie, rachując, że do Europy powrócić nie potrafię. Z tego rachunku sam widzisz, że mi się coś należy. Gdybyś był dla mnie takim jakimeś być był powinien, nie dopuściłbym się długu, serce płaci za wszystko, ale gdy tego bankiera braknie, trzebaż inaczej rachunek załatwić.
Larisch milczał ciągle ponuro.
— Gdybym chciał porachować życie zwichnięte, pogubione na gościńcach nadzieje, troski, nędzę i t. p, cały twój milionowy majątek nie starczyłby na zapłacenie, ale ja jestem umiarkowany, mój Christianie. Dasz mi jeden dobry folwark, zagospodarowany porządnie, trochę grosza, którego zawsze potrzeba, żeby począć życie, jaki taki domek, w dziedzińcu musi być lipa niemiecka. Oto i dosyć.
— Nie żartuj — rzekł Larisch.
— Mówię co myślę — odparł Ernest. Byłeś nielitościwym dla mnie, aby mnie zmusić do pracy, ja też zamierzam cię wyleczyć z egoizmu, przymuszając do podzielenia się majątkiem. Hę! to tylko oddane... nie będziemy sobie nic mieli do wyrzucenia.
Zacięte usta i wzrok zdziczały świadczyły o uczuciach radcy, który milczał przybity.
— Cóż ty na to? — spytał Ernest, dobywając zwolna cygara.
— Mówmy seryo...