Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Już miał radca odezwać się zapewne, i nabierał jakiegoś męztwa, gdy wędrowiec, odstępując krok, rzekł z udanem uszanowaniem.
— Pan radca pozwoli abym mu jutro służył w Christanhofie? nie-o-chy-bnie... Dobranoc. To mówiąc, skłonił się jeszcze raz, i cofając krok za krokiem, ustąpił aż do drzwi karczmy... Woźnica zaciął konie, pojechali.
Korytkiewicz który widział zdala scenę całą, szepnął żonie — zanosi się na jakąś historyą! Ten człowiek z cygarami z Ameryki? jaki on mieć może interes, i zkąd z panem radcą znajomość? a że ma, to rzecz pewna.
— Któż wie, moja para groszy gotowa mi się z dobrym opłacić procentem!
Szanowny oberżysta z pod kogutka zwykł był tak ze stanowiska swego przemysłu zapatrywać się na wszystkie sprawy świata.
Gdy się odrócił, podróżnego już nie było, gospodyni utrzymywała że całkiem spokojnie, pewien siebie, paląc cygaro, udał się na spoczynek.
Zszedł jeszcze raz potem opłacić nocleg i prosić aby go hausknecht o świcie obudził, drzwi zaryglował za sobą, i głęboka cisza nocy rozciągnęła się nad Złotym kogutkiem.
Mamyż dla historycznej prawdy dodać, iż Korytkiewicz owego hawańskiego cygara nie palił, że je do szafki za szkło schował, i pokazywał często potem podróżnym, jako osobliwszą pamiątkę niewyrachowanej ceny?
Nie jeden z powieściopisarzy pozazdrościł bratu artyście, który może ugrupowawszy kilka i kilkana-