Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Uśmiechała się mężowi, ale twarz powleczona była barwą śmierci, i w duszy czuła, że rozstania z Mogilną nie przeżyje.
Tak powoli przywlókł się ten dzień stanowczy, dzień sprzedaży z publicznego targu, dzień upokorzenia... W Mogilnej było jak w grobie milcząco, łzawo, pusto. Witold, p. Jacek, wszyscy przyjaciele prezesa pojechali pilnować się, ażeby przynajmniej jeśli nie majątek, to resztki mienia ocalić i nie dać nabyć Mogilnej za bezcen. W domu tymczasem kobiety płakały i modliły się; prezes nie mogąc się ruszyć, bo ma nogi odebrało, zamyślony patrzył w okno, nic nie widząc. Słudzy ze starym Luszyckim na czele, gwarzyli cicho z sobą o nieszczęściu, czując, że to rozbicie i ich dotknąć musiało.
Do kupna zameldował się przez pełnomocnika pan August Larisch; jeden zupełnie nieznany spekulant przybyły z nad Renu, Meyer w imieniu córki, a — co największe podziwienie obudziło, świeżo przybyły z Ameryki pan Antoni Berger. Interesowany najmocniej Larisch stary, który się nie pokazywał, ale z za kulis całą sprawą kierował — zgryzł się, znajdując współzawodników, bo już przewidzieć mógł, że łatwo Mogilnej nie kupi. Nadzieja wzięcia jej za niższą od wartości cenę, ominęła go. Licytacyi wszakże cofnąć, gdy raz ogłoszona została, odkładając ją do pomyślniejszej chwili, nie było podobna. Larisch jakkolwiek znał doskonale Mogilnę, nie był pewien i przygotowany do jak wysokiej ceny podnieść ją może. Oznaczony szacunek pierwotny przechodził sto tysięcy talarów, a pięćdziesiąt kilka z nich miał p. Larisch. Spekulant z nad Renu postąpił sto dwadzieścia,