Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Antoś ruszył ramionami.
— Kochany panie — odezwał się — ja wracam w kraju gdzie: help your self panuje.
— Co to za diabelskie nazwisko tego panującego? — spytał Tygiel.
— To znaczy pomagaj sam sobie — rzekł Antoni. Tam nikt nikomu ręki nie poda, i nikt ręki nie wyciągnie, boby się wstydził, nie o własnej sile dźwigać i ratować. Ha! kto nie umie żyć, nie umie się utrzymać, nie potrafi zdobyć warunków życia, ten znać na świecie niepotrzebny: niech ginie!
— Panie Antoni — przerwała, porywając się z krzesła Marynka — czy godzi się coś podobnego wyrzec! Nie jesteśmyż my członkami jednej społeczności chrześciańskiej, zbudowanej na miłości i miłosierdziu.
— A tak! tak! to była ta dawna społeczność — zawołał Antoni, w której trutnie i próżniacy żyli potem pracowitych i oszczędnych... Dziś inne są teorye i idee.
— Ale mogąż być inne! — przerwała Marynka — mnie się zdaje, że prawda jest jedna, wiekuista i niezmienna; to są zboczenia.
Tygiel słuchał, niewiele rozumiejąc, ale kwaśny.
— Czekajże-no — rzekł — to u was nie powinien nikt nikomu nic czynić?
— Nikt nikomu; każdy człowiek dla siebie i za siebie, każdy naród sobie żyje i pracuje... śmiejąc się szydersko dodał Antoś. Każdy naprzód musi myśleć o sobie i o swem dobru.
— Jest to może bardzo postępowa społeczność — odezwała się Marynka — ale to szczęście, że my do niej nie należemy.