Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wszak to kraj niemiecki? hę? — zapytał wędrowiec.
Korytkiewicz ruszył milcząco ramionami; odpowiedź tę dyplomatyczną można sobie było jak chcieć tłumaczyć.
— Któż tu z niemieckich bogatszych obywateli? spytał wędrowiec..
— Panowie Mummerowie, pan Keller, pan Szulc, pan Voigt, pan Müller starszy, pan Müller młodszy, pan Schmidt ojciec i synowie, pan Larisch.
Podróżny słuchał z uwagą. Ostatnie imię zdawało mu się szczególną czynić przyjemność.
— Larisch? — wiesz jego imię?
— Christian Gotlieb Amadeusz... radca handlowy.
— Nie młody?
— W średnim wieku! hm! mówią, że się żeni?
— Hę? on? jeszcze raz? — spytał śmiejąc się podróżny. Doner wetter. Znowu się żeni. I począł sycząco, śmiesząco serdecznie się uśmiechać.
— Pan go zna? — spytał zdumiony Korytkiewicz.
— Słyszałem o nim, nie wiem czy ten sam, czy inny. Wdowiec, ma syna podobno.
— Wdowiec i syna ma, Augusta, bardzo pięknego chłopca.
— A majątek? — mówił powoli podróżny, zajadając już podaną kiełbasę.
— Majątek? — rzekł, cedząc zwolna także odpowiedź Korytkiewicz, majątek! Nielicząc tego, że Christianhoff należy do najpiękniejszych w okolicy, ten człowiek ma pieniędzy więcej niż wszyscy razem