Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 2.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wziąć sąsiedzi. Co się tyczy majątku, z pewnością pan radca Larisch u nas tu pierwsze zajmuje miejsce.
Podróżnemu oczy się śmiać zaczęły, połknął ogromny kawał kiełbasy, uderzył się po kolanach i zaśpiewał coś pod nosem.
Ta zagadkowa oznaka radości bardzo jakoś zaniepokoiła Korytkiewicza, wstrzymał nagle wzbierającą wymowę, i z pewnym rodzajem nieufności spojrzał na podróżnego.
Ten oczekiwał azali się co więcej nie dowie, ale pełen taktu oberżysta założył ręce po napoleońskU na piersiach, i wpatrując się w ziemię, z nogą na nogę założoną, stał w postawie godności pełnej, zdającej się mówić.
— Zobaczymy coś ty za jeden.
Wędrowiec zajęty był przez chwilę jedzeniem, potem zwracając rozmowę, spytał o bawarskie piwo. Jejmość, usłyszawszy to, poszła do mosiężnego krana i utoczyła piękny kufel szlachetnego napoju... Kufel ten dobrany dla dania wyobrażenia gościowi o zamożności gospody, miał nakrywę porcelanową malowaną, a na niej stary Frytz uśmiechał się z pod trójgraniastego kapelusza.
Na widok trunku, oczy wędrowca zaiskrzyły się, ujął kufel, podniósł go ku światłu, zdawał się w nim witać dawno niewidzianego przyjaciela, i z rozkoszą napiwszy się nieco, postawił przed sobą.
Korytkiewicz oczekiwał wymiaru sprawiedliwości dla siebie i piwa, podróżny wszakże tak był zajęty wyszukiwaniem cygara, iż zapomniał dobrem słowem gościnność odpłacić. Niewdzięczność ta uraziła widocznie gospodarza, który majestatycznie odsunął się od