Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o czem dwóch niezbyt sympatycznych sobie ludzi mówić może, gdy potrzebuje prowadzić rozmowę.
Siedzieli tak iż pan Larisch mógł z krzesła swego widzieć mały ogródek i wnijście do domu, od gościńca, oczy też jego w tę stronę często się zwracały dosyć niespokojnie i choć twarz zdawała wypogodzona, na czole zjawiła się jakaś chmura troski pełna. Nagle plątać się zaczął widocznie w opowiadaniu, bladość okryła mu twarz, wstał z krzesła, poszedł do syna, szepnął mu do ucha słów kilka, a August spiesznym krokiem zbiegł na dół. Witold któremu na myśl przyszło wyjrzeć także ku drodze... zobaczył zmierzającego ku gankowi człowieka w ubraniu odartem, w surducie długim, który spierał się u furtki z hausknechtem o wnijście.
Słów nie było słychać, ale z ruchów dobrze było można zmiarkować, iż przybyły domagał się aby go wpuszczono, czemu się stanowczo siwy posługacz w niebieskim fartuszku opierał, przytrzymując furtkę oburącz.
Scena ta, która była widoczną i dla gospodarza domu, zdawała się go coraz bardziej niepokoić, tak że nie wiedząc powodu roztargnienia a domyślając się że może być natrętnym, pan prezes wstał i chciał gospodarza pożegnać.
Larisch uprzejmie go za rękę pochwytawszy, posadził i prosił aby pozostał. Był zakłopotany widocznie, tak widocznie iż w końcu sam uznał potrzebę wytłumaczenia się przed gościem.
— Niech pan mi jeszcze chwilkę daruje, rzekł... widzisz pan moje pomieszanie. Mam w istocie interes nieprzyjemny... posłałem syna aby go załatwił...