Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

powiem co mi każe sumienie. Człowiek stary, protestant, twardy charakter, dotego Niemiec, dotego wdowiec i syna mający dorosłego, cóż to za widoki przyszłości.
— Przepraszam ojca dobrodzieja, spiesznie rzekł Tygiel, może się zdawać że ja namawiałem. Otóż nie, córką się świadczę, nie nalegałem wcale. Tak złem jak wam nie wydaje mi się to, prawda — ale musu nie było.
— Jakto? i panna Marya z dobrej woli? a na rany Chrystusowe! — zawołał ksiądz — toście to grzeszni ludzie swojego wieku. I wy, i wy panno Maryo? dla pieniędzy, dla bogactw, dla tego, żeby pracy się zbyć, żeby troskę zwalić, zaprzedaliście się tak bezmyślnie!!
— Mój ojcze, poczęła czerwieniąc się Marynka — chciejcie mnie posłuchać, nie wiem czym źle czy dobrze uczyniła, alem nie ubiegała się za bogactwem dla siebie; ojciec stary, ubóstwo doskwierające, czas mu spocząć.
— Dajże ty mi pokój! stuknął o stół Tygiel — dla mnie? ale ja ani nędzy, ani pracy, ani czegokolwiek nie boję się w życiu.
— Stało się, nie mówmy, rzucając błagające na księdza Grzywę wejrzenie, mówiła Marynka — proszę ojca, przez litość, nie mówmy o tem.
— Dlaczegobyśmy nie mieli mówić? — przerwał proboszcz — mnie się dusza wzdryga na taki targ a przyszłości szczęśliwej nie widzę. Póki czas wycofajcie się, pracujcie. Bóg pobłogosławi. Panna Marya znajdzie sobie stosowniejszą partyą.