Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o stanowczem córki postanowieniu. Ksiądz Grzywa oniemiał, oczy Marynki potwierdziły słowa starego.
Radca zbliżył się ku duchownemu z tą słodką i uprzejmą, ujmującą miną, którą przybierał, gdy tego było potrzeba, i począł mu się polecać i zalecać. Ale trafił na twardą naturę, co się jak najmniej ująć dawała słodyczom. Ksiądz był posępny i nieochotny do rozmowy. Siadł zaraz przy stole, i znać było, że nie rad temu, co się stało, choć protestować nie chciał, za złe miał iż wszystko się rozstrzygnęło bez ostatecznej z nim porady. Postrzegł się radca, że artylerya komplimentów, uznania dla katolicyzmu, słodyczy dla stanu duchownego, nadaremnie strzelała, po chwili więc umilkł. A że teraz miał już prawo przybywać gdy chciał, pośpiesznie Tygla i Marynkę pożegnał.
Dopiero gdy bryczka ruszyła, ksiądz Grzywa z krzesła się podniósł.
Ksiądz był wzruszony.
— Cóżeście się tak pośpieszyli — zawołał prawie gniewnie — i wy, panno Maryo i waćpan panie Marcinie. Dla czego wam tak pilno było, gdy się byt polepszył, jeszcze lepszego szukać, aby może na gorsze natrafić? Myślicie żeście dokazali wielkiego cudu, ale ja wam w bawełnę obwijać nie będę... boście się sprzedali... i dość.
Ojciec i córka zarumienieni, na razie słowa odpowiedzieć nie mogli.
— A no tak! tak! z obowiązku kapłańskiego prawdę wam mówić muszę, zrobicie co wola wasza, ja