Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wi. Spodziewam się że dla niej i dla mnie zechcesz być dobrym.
Larisch się skłonił milczący.
— A zatem, począł żywo, idzie tylko o termin ślubu, którego niema potrzeby zwlekać. Niech panna Marya stanowi sama, ja proszę o przyśpieszenie.
Ojciec zmilczał, Marynka pomyślała i odpowiedziała:
— Teraz wszystko mi już jedno, gdy raz postanowiono — zastosuję się do życzenia pańskiego, urządzisz pan jak zechcesz.
— Nie zwlekać, i mojem zdaniem nie zwlekać, zawołał pan Marcin, chociaż naprawdę potrzebaby się było przygotować.
Pytająco znów rzucił okiem na córkę — ta milczała.
Cała ta scena dziwną jakąś miała cechę, i obcy, któryby na nią patrzał zdala, z trudnością poznałby z twarzy, ze szło o najważniejszy akt w życiu, że te dwie osoby miały się połączyć na zawsze sercami i dłoniami. Larisch teraz, gdy dopiął celu, był znowu zimny jak zwykle, Marynka zupełnie obojętną, stary Tygiel okazywał nieco wesela i trochę ożywienia. Na rozpoczęte targi o wyznaczeniu terminu, nadszedł ksiądz proboszcz, który o niczem nie wiedział. Larisch’a znał zaledwie bardzo zdaleka, a na myśl mu nie przyszło, żeby w istocie Marynka za niego wyjść miała. Tygiel, który chciał rzecz rozgłosić, ażeby się nie zerwała, w progu wchodzącemu zaraz oznajmił