Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

być dla niej wstrętny, ale on poręcza też za coś... mam doświadczenie życia.
Marynka wahała się jeszcze... potem nagle z oczyma załzawionemi, podała mu rękę milcząca. Larisch pocałował ją, uścisnął i dodał gorąco.
— Mam więc słowo.
— Masz je pan — krótko odpowiedziała Marynka.
Prawie w tej samej chwili, powolnym krokiem wszedł Tygiel i zatrzymał się w progu.
Od owego czasu gdy pięścią mu się odgrażał gbur, już się byli raz spotkali z sobą, a Niemiec uczynił pierwszy krok do zgody. Tygiel się wytłumaczył krótko, podali sobie ręce. Teraz więc nie było potrzeby przypominania przeszłości i nowego przejednywania. Posłyszawszy przychodzącego, Larisch odwrócił się, podszedł ku niemu i przywitał. Stary poglądał na córkę i na niego, jak gdyby chciał odgadnąć co się tu święciło. Weselsza twarz Larisch’a dała mu do zrozumienia, że rzeczy poszły po jego myśli, i Tygiel z trudnością mógł ukryć wielką radość której doznał. Twarz Marynki była smutna, ale na to — sądził ojciec — czas miał najlepiej poradzić.
Radca, zaledwie się przywitawszy, ujął namulaną dłoń pana Marcina, pilno mu znać było uświęcić to co zaszło, przyzwoleniem ojcowskiem.
— Panna Marya — odezwał się po polsku, przyrzekła mi rękę swoję — niech nas ojciec pobłogosławi.
Marcin spojrzał ku córce ukradkiem, oko mu błyszczało.
— Dałem jej wolą — rzekł — niech Bóg błogosła-