Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jakiem-że prawem moglibyśmy?
— A! Marjo! — zawołał mimowolnie Seweryn — trzebaż słów na to...
Milczenie krótkie; obejrzał się pomięszany i ściskając ją za rękę — dodał zmienionym głosem:
— Ja cię kocham... dla ciebie...
Dwie łzy puściły się z oczów biednej dziewczyny.
— Nie mów tego — zawołała cicho — nie mów... Na cóż się nam przyda miłość?
— Czyż ubogim i kochać nie wolno?
— Ale śmiałażbym przyjąć ofiarę tę daleko większą od pierwszej... Czem-że ją opłacić?
— Sercem...
Marja zamilkła. — Dawno ono twoje — pomyślała, ale nie śmiała powiedzieć. Seweryn, który raz pierwszy zebrał się na wyznania, nie odbierając odpowiedzi, wyobraził sobie, że Marja go odpycha. Odstąpił i nic nie rzekł więcej. W tem głos krajczego dał się słyszeć z okna:
— Mocia panno Marjanno!
— Idę stryju! idę — odpowiedziała żywo ruszając się z ławki. Seweryn chwycił konia za uzdeczkę i smutnie powlókł się za nią.
— Oho! i jeńca prowadzisz! — rzekł stary witając Seweryna. — Jak się masz?
Nim Seweryn oddał konia parobkowi drwa rąbiącemu w dziedzińcu, Marja przemknęła się i znikła. Nie zastał jej w pokoju i stary tylko krajczy go powitał zwykłem:
— Cóż tam słychać?
Przybyły począł wręcz od interesu; opowiedział o układach swoich z panem Kulikowiczem i prosił o poradę.