Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kowicz, albo bywali u krajczego, by z niego szydzić, albo nie przyjmowali go nawet u siebie.
Hrabia Hubert obaczywszy Marją przejeżdżającą, nasłał na dom swego rezydenta, który po pijanu proponował wobec jej, tysiąc czerwonych złotych starcowi za synowicę. — Panna Scholastyka przytomna porwała pistolet wiszący nad łóżkiem, a starzec, w którym te niepoczciwe słowa krew zburzyły, zdobył się na odlewany policzek. Hrabia Hubert, gdy rezydent powrócił, dwa dni nie przestawał z niego szydzić nielitościwie.
— Waćpan jesteś niezgrabjasz, opój, i wcale do takiej misji nie masz talentu...
— A więc ja pojadę — rzekł drugi.
Hrabia Hubert, gdy był w dobrym humorze, puszczał się na najryzykowniejsze szały i nie czując, że urąganie poczciwemu ubóstwu jest najwyższą podłością, zezwolił śmiejąc się do rozpuku, na podróż drugiego.
Ale chciwy ten poseł pomiarkował w drodze, że złe mogą być skutki, wypadek; może go sumienie ruszyło — i wrócił z kłamliwą tylko powieścią, nie bywszy u krajczego.
Powieść ta wcześnie ułożona, pocieszna, ubarwiona, rozeszła się po sąsiedztwie. Wyobrazcież sobie, jak nową dawały niepoczciwe te wieści zręczność sąsiadom do prześladowania Marji? Co dzień mniej pokazać się mogła, a kiedy przyszło jechać w niedzielę lub święto do kościoła, musiano wybierać się na mszę ranną, aby na schodkach wiodących do kruchty z nikim nie spotkać. Młode Haslingi, pan Doliwa, Kulikowicz, Pokotyło Fabjan, cała ta wesolutka młodzież czatowała na ukazanie się starca, panny Scholastyki i Marji, aby zaczepiwszy