Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rakter naszej panny, położenia takiego przy bogatych krewnych, ciągle dla niej skrzywionych, kwaśnych, znieść nie mógł, wyniosła się więc z Marją na wieś. Ale krajczy, na którego dostatki rachowali, właśnie poczynał tracić, i to co nabył, i to co odziedziczył po rodzicach.
Powolny, dojutrek, we wszelkiej sprawie odwołujący się raczej do cierpliwości i oczekiwania, niż do decydującej i rozstrzygającej woli — zaplątał się w interesa, długi, procesa i nigdy nie bacząc jasno, na jakim stopniu ruiny stoi, pochylił się ku całkowitemu upadkowi. Ostatnie kilka chat w Górowie, Kulikowicz mógł sprzedać z licytacji.
Na takim stopniu były interesa starca — a Marja nie miała już po nim nikogo w świecie, co by się losem jej mógł zająć.
Położenie biednego dziewczęcia było politowania godne. Urodzona i wychowana w dostatkach, w zbytku, wykołysana w pieluchach koronkowych, wyuczona wszystkiego co tylko życie umila, ale nie co je zasila, nagle rzucona została na pustą wieś, potem z nie wykwintnej, szlacheckiej zamożności, w niedostatek. Wychowanie naturalnie przerwane zostało. Miała jeszcze wprawdzie bardzo bogatych krewnych, ale ci niechętni dla pamięci matki, która podwójnie w ich oczach splamiła się, pozwalając się okrzyczeć metresą i wydać za mąż, za nieznajomego imienia człowieka — udawali, że o jej egzystencji nawet nie wiedzą.
Szczęściem jakby Bóg chciał osłodzić przyszłość Marji, dał jej dwa wielkie dary: łagodność anielską i wiarę głęboką. Tę wiarę wszczepiła jej za młodu nie matka, bo ta żadnej nie miała; ale ciotka, którą poznaliśmy, kobieta dziwnego pozoru, a bogobojna w duszy