Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

się bardzo, wyrwał rękę, zabełkotał, i stracił zupełnie zwycięzką minę. Weszli po chwilce nazad, ale role były bardzo zmienione, Seweryn się uśmiechał; nasz napastnik był widocznie zmięszany. Krajczy podwajał grzeczności. O interesie mowy już nie było wcale. Deszcz lał jak z wiadra. Marja poglądała ukradkiem na Seweryna. Rozmowa stała się przyzwoitą i obojętną; Kulikowicz opisywał wypadek hrabiego.
Tymczasem w pierwszym pokoju nakrywano do wieczerzy. To nakrycie, lepiej jeszcze niż mieszkanie i stan dworu, malowało, w jakich interesach był pan krajczy. Stolik przyniesiono, zasłany grubym, szarawym, ale bardzo czystym obruskiem; zastawiony został talerzami fajansowemi, na których wierzchu kilka starych, wytartych i zbladłych saskich porcelanowych, jakby na pamiątkę dawnego splendoru stanęły.
Z dwóch karafek jedna była rżnięta kryształowa, druga prosta szklanna zielona. Jeden tylko sztuciec krajczego był srebrny. Dziewczyna posługiwała.
— Prosimy na wieczerzę! — odezwała się panna Scholastyka, widząc, że poniesiono zrazy i kaszę, które ustawione wśród stołu, całe składały jedzenie. Wszyscy się ruszyli, krajczy prosił naprzód Kulikowicza, który będąc najbliższym progu, wtoczył się nieukontentowany. Na twarzy jego malowało się to smutne uczucie, jakie niespodziewane poniżenie wyciska; wszedłszy zwycięzko, wychodził pokonany, milczący.
Starzec tymczasem, jakby niedokładnie zdawał sobie sprawę, co się w koło niego działo, zasiadł w cichości do stołu, pomodliwszy się, panna Scholastyka uśmiechając, Marja smutna.
— Wybaczcie panowie za kolację — odezwała się