Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozmowę z krajczym, rozśmiała się i wyszła. Wkrótce potem dość czysto ubrana dziewczyna poczęła w pierwszym pokoju nakrywać do wieczerzy.
— A moja propozycja? — rzekł przybyły po chwili...
— Niepodobieństwo — stłumionym głosem odparł krajczy. — Scholastyka wróciła i stała we drzwiach.
— Co się tycze Marji, — przerwała — niepodobieństwo, ale jeśli się panu zda, ja mogę mu moją rękę ofiarować!
Wielkie oczy wytrzeszczył Kulikowicz, potem się skrzywił i głową kiwnął.
— A zatem wywłaszczenie... a zatem i te ostatnie chat kilka...
— Sprzedasz pan z publicznego targu, — rzekł krajczy. — Cóż robić?
Marja bladła, Seweryn nie mógł się utrzymać na miejscu.
— Hę panie Sewerynie, — zwracając się z zapytaniem do niego, rzekł Kulikowicz — widzisz pan na co się zanosi?
— Widzę, ale z tego nic nie będzie — odpowiedział zimno Kotlina.
— A to?...
— A to dla tego, że ja panu płacę za krajczego...
— Pan! cha! cha! Zkąd-że te dostatki? A czy będziesz potem miał czem za dzierżawę zapłacić?
— Wszak to pana obchodzić nie powinno.
— Żal mi go.
— Niech mnie Bóg uchowa od jego żalu!
— Pan wiesz wiele mam u krajczego...
— Piętnaście tysięcy.
— Koszta procesu...