Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Wiesz waćpanna co!... pan Bóg Bogiem, a siedm dni świat stwarzał... Paulatim summa petuntur.
— Ale kiedyż ta summa się nam dostanie? — zawołała Scholastyka.
— Waćpanna bo jesteś w gorącej wodzie kąpana.
— W ukropie, we wrzątku, kochany krajczy... nie zaprzeczam...
— Otóż to i bieda, a człowiekowi ze wszystkich cnót najpotrzebniejsza cierpliwość.
— Śliczna cnota, którą zdaleka admiruję — schylając głowę, rzekła Scholastyka.
— Warto by się do niej zbliżyć.
— Nie mogę... nie mogę! wielka szkoda!
— Wielka szkoda!
Gdy ta alterkacja krajczego z panną Scholastyką trwa, Seweryn korzysta z czasu, i kilka słów powiedział Marji po cichu. Ona cała zapłoniona, podniosła oczy na ciotkę.
— Cóż ci to tak na twarz wystąpił rumieniec?
— Zagrzmiało!
— Jak w porę te grzmoty! Maryniu!
I ciotka się uśmiechnęła.
— Patrzaj no krajczy — rzekła — na tę parę turkawek.
— Jaką?
— A... masz ją przed sobą!
Spes in Deo.
Seweryn zmięszany, rumienił się także cały.
— Powiedz-że im kochany krajczy, że są tak ubodzy oboje, iż by się, rozumnie rzeczy wziąwszy, kochać nie powinni. Te tak otwarcie wyrzeczone słowa, może raz pierwszy rozkrywające na jaw tajemnicę dwojga mło-