Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dych, odepchnęły ich od siebie i niesłychanie pomięszały.
— Ciociu! — zawołała Marja.
Seweryn wstał nie wiedząc co począć z sobą...
Krajczy machnął ręką...
— Patrzajcie jacy skłopotani, peczerwienieni! panie Boże, powiedziałby kto, żem największy fałsz wyrzekła! A to dziwna pretensja!
W oczy mi biją swojem gołębiem gruchaniem i chcą żebym nic nie widziała, albo widząc udawała, że nie widzę.
Seweryn tłómaczyć się nie mógł i nie chciał, Marja chowała twarz w ręku, krajczy gładził brodę.
Panna Scholastyka pomiarkowała że niepotrzebnie zmięszała młodzież, i po swojemu odwróciła rozmowę.
— No panie Sewerynie, kiedyś nie przywiózł książek, mów-że nam co o Pokotyłach, tylko tak, jak to czasem umiesz pod dobry humor opowiadać. Bez żółci a wesoło.
Już Seweryn usta otwierał, gdy Marja siedząca tak, że drzwi pierwszego pokoju widziała, odezwała się.
— Kulikowicz!
Stary zczerwienił się, i usta zacisnął, a panna ciotka szepnęła:
— Idę powitać narzeczonęgo!