Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pluder mościpanie, choć naturalizowany, ale we krwi znać szwaba.
— Kulikowicz.
— I to miły ptaszek — dorzucił stary.
— P. Teodor Doliwa.
— Warszawianin...
— Pan Fabjan...
— Muzykant...
— W końcu zjawił się nam najniespodziewańszy gość, hrabia Hubert, który nogę zwichnął, ponoszony od koni, pode dworem Pokotyły. Nastawiłem mu ją...
— Poczekaj no, poczekaj... Rozpowiedz jak to było? Nogę skręcił?
Seweryn rozpowiedział wypadek; stary głową kiwał.
— Przestroga Boża, wkrótce może i karku nadłamie jeśli się nie poprawi. Dobrze mu tak, Sodoma i Gomora w domu... czas by się z siwiejącym włosem upamiętać.
Gdy tych słów domawiał, z trzaskiem od silnego wiatru zamykające się drzwi sieni, wstrząśnione okna domu i szum nagły drzew, zwiastowały właśnie nadchodzącą burzę. Błysnęło i piorun uderzył. W pierwszej izbie zaszeleściała kobieca sukienka, kroki słyszeć się dały szybkie.
Seweryn wstał... Panna Marjanna...
— Dobry wieczór.
I dziwnej piękności młode dziewczę ukazało się w ramach drzwi.
To zjawisko miało może lat szesnaście, kształtnej postawy, kruczego włosa, czarnych wielkich oczu, rumianej twarzyczki... ożywiło nagle te puste szerokie izby. Jak wam opisać wdzięk dziewczęcia, wyraz tych