Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rysów przedziwnej regularności, blask wejrzenia, białość lica i uśmiech ust czarodziejski?
Biała perkalowa sukienka okrywała ją tylko, włosy uczesane gładko, wielkim węzłem warkocza schodziły na białą szyję. W ręku trzymała książeczkę.
— A! dawno nie widzianego! — zawołała z uśmiechem, burza nam pana przyniosła!
Seweryn wstał i zbliżył się ku niej... kilka słów szepnęli z cicha. Stary zmierzył ich oczyma zgasłemi.
W tem drugi piorun spadł nie daleko, oni się rozstąpili, ale trzecia postać ukazała się za nimi. Była to ciotka Marji, panna Scholastyka...
— Jak się masz panie Sewerynie? Panie Jezu! co za burza, zawołała. Chmurę żegnałam! wprost na nas idzie! Chodźmy do pokoju krajczego, tu nie tak widać błyskawice.
To mówiąc panna Scholastyka pierwsza wsunęła się do pokoju i usiadła w kącie na kanapie.
— A! mój dobrodzieju! cóż za burza okropna, — powtórzyła.
Panna Scholastyka mogła mieć lat około czterdziestu, wysoka, męzkiej postawy, rumiana, z wyrazem siły na twarzy; na pierwsze spojrzenie charakter nieugięty, otwarty, wcale nie kobiecy. Przyrodzenie, które nigdy nie kłamie, dało jej też wąs prawie męski, głos donośny, pierś suchą, rękę do pałasza raczej niż do igły.
Marja przysiadła przy niej na kanapie, a Seweryn przysunął krzesło, i po cichu zaczął z nią rozmawiać.
— Co tam za tajemnice szepczecie? — spytała po chwili ciotka. — Mówcie głośno, cierpieć nie mogę szeptów... Powiedz nam co słychać, panie Sewerynie, jesteśmy tak opuszczone, że nie wiemy nawet co się