Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/226

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Daj mi pokój... Tchórz jesteś!
— Dziwno! o syna...
— Nie zabijeć go! Na pałasze bić się będą, rany mogą być ciężkie, ale śmierć bardzo rzadka, chyba by w głowę... albo... albo...
— Poruczniku! pogodzisz ich? na rany Boskie cię proszę...
— Ale dajże mi pokój, Wincenty! konie!
I porucznik do Śliwina odjechał.
Stary Doliwa, we łzach wrócił do domu; jejmość ze wzgardą spojrzała na niego.
— Wystaw sobie maszerciu... porucznik powiada że zgoda niepodobna...
— No to się będą bić — lakonicznie odpowiedziała matka, a za nią syn.
— I owszem tego żądałem.
Zaszedł się Doliwa z płaczu i ręce załamał...
— Po wszystkiem! — rzekł tragicznie.
Nazajutrz nie zwlekając oznaczono termin, a miejsce w lasku Śliwińskim, na pół drogi między Tarnoborem a Glinkami. W pośrodku gaiku brzozowego była łączka zielona, równa, gładka; wyborne miejsce, którędy żaden natręt nie mógł zajrzeć. Hrabia z porucznikiem zgodzili się na tę łączkę.
Seweryn wieczorem w najlepszym humorze pojechał do Górowa i nic nie mówiąc o jutrze, późno powrócił do domu.
Około południa Seweryn i hrabia byli w lasku; ale nie prędko doczekali się przeciwnika, który dość blady, wylękniony, nadrabiając przecie odwagą, z ojcem we łzach i porucznikiem nadętym swoją ważnością nadciągnął.
Ukłonili się... głębokie milczenie.