Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/218

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Jak-że go możesz porównywać!
— Zmiłuj się waćpan, są osoby tak złego gustu!
— I to prawda.
Ostatnie wyrazy z wzruszeniem ramion i takiem wyrzeczone były politowaniem, że nie wiem jak się patrząc na siebie, nie śmieli.
Wieczorem nadszedł Kulikowicz i Pokotyłowie.
Rozmowa była pełna umiarkowania, nie wydała się z pierwszym krokiem swym pani Doliwowa, wiedziała, że odkrycie to byłoby pobudziło wszystkich do naśladowania. Dawała tylko do zrozumienia Kulikowiczowi i porucznikowi, że panna Scholastyka pragnie i myśli wynijść za mąż. Oba przyjęli tę wiadomość z uśmiechem zadowolenia.
Kulikowicz bowiem także od niejakiego czasu zwrócił oczy na ciocię, siostrzenica wydawała mu się za młodą, zbyt wiele przewidywał trudności. Wieczór zszedł na wiście, przy którym naturalnie o niczem nie było mowy tylko o Górowie i trochę o Haslingu, przyciśnionym już przez wierzyciela i w wielkim kłopocie.
— Gdzie pan będziesz jutro? — spytał obojętnie porucznik Kulikowicza.
— Ja? zapewne do miasteczka pojadę! a pan?
— Ja w domu mam do czynienia.
— A pan Teodor?
— Wybieram się na polowanie.
Nikt prawdy nie mówił — wszyscy wybierali się do Górowa; jakoż Kulikowicz ukończywszy wiścika, nocą jeszcze pojechał i stawił się nazajutrz rano.
Ciocia przyjęła go bardzo grzecznie, ale widząc, że i on myśli się oświadczać, tak zręcznie zagadywała, iż mu nie dała nic powiedzieć. Około południa, z wielkiem