Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I siadła na kanapie.
— Poślijcie po Kulikowicza.
— Cóż to będzie? — spytał syn.
— Brzydziłam się zawsze tym człowiekiem, — odparła niby do siebie jejmość, ale kiedy mnie zmuszają do tego, podam mu rękę. Zresztą nie gorszy Diakowicz od tego szołdry... Nic nie mam przeciw niemu. Zna przynajmniej winne dla nas uszanowanie. Ubrdał sobie wprawdzie niedorzeczne staranie w Górowie, ale o to mniejsza.
Ruszyła ramionami!
— Tem gorliwiej pomagać nam będzie...
— Ale w czemże? — rzekł ojciec troskliwie..
— Waćpanu w głowę wszystko potrzebą kłaść łopatą... Czyż się nie domyślisz?... Kulikowicz weźmie na siebie potwierdzenie mojej powieści w Górowie; boć panna Tekla dotąd zostaje w Tarnoborze. Powtóre, niech się trochę powścieka ten Niemczysko, namówi się Kulikowicza aby mu się ostro o swoje dopominał.
— O co?
— Waćpan zapominasz, że wszyscy w sąsiedztwie są winni Kulikowiczowi, i Hasliug siedm tysięcy... wyrobiono nawet podobno tradycją, ale się do czasu wyprosił... Ale poczekajcież.
Pan Teodor wyszedł posłuszny matce, wysłać za Kulikowiczem ale wprędce powrócił.
— Kazałem pilnować, — rzekł — z rana pojechał do Górowa, a wieczór miał tu być w swojej części, dla skończenia ze Szmulem o arędę.
— Dziś tedy wieczór ułożymy się...
Gdy się to dzieje w jednym dworze, panowie Pokotyłvie po wieczornej przechadzce ze strzelbami na plecac zjawili się w ganku. Zaproszono ich do środka