Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Nareszcie podniósł się i wziął za czapkę myśląc żegnać. Ciocia przez wdzięczność, że zaprzeczył opowiadaniu Doliwowej, pożegnała go tak grzecznie, tak uprzejmie, że w istocie staremu mogła się głowa zawrócić, a sąsiadka burzyła się z gniewu. Marja uśmiechnęła mu się także słodziuchno i nie wiedząc jak zapłacić za trochę nadziei, prosiła, aby się córkom kłaniał i przywiózł je kiedy do Górowa.
Hasling śpiewał mazurka siadając na bryczkę, tak był szczęśliwy.
Ale Doliwowa została.
Długo, długo milczała, gryzła usta, ruszała się, miętosiła, aż nareszcie — wznowiła opowiadanie, popierając je dowodami.
Nikt nie słuchał!
— A to tak! — zawołała w duchu jejmość — rozumiem! Sewerynek wam w głowie, ale my go zajeździm.
I szybko pożegnała spiesząc do Pokotyłowszczyzny.
Jegomość siedział na ganku z fajką, gdy żona wracała, poznał zły humor i pospieszył drzwiczki otworzyć.
Milcząca wysiadła i weszła do pokoju. — Tu rzucając kapelusz na kanapę, rzuciła okiem dumnie.
— Gdzie Teodor?
— Co tobie Maszerciu?
— Co mi? co mi? słyszysz, że pytam o Teodora?
— Todziunio na polowaniu... ale po niego posłać można...
— Nie potrzeba.
— Gdybyś mi powiedziała przynajmniej co się stało?
— Tobie! alboż masz głowę do czego innego jak do fajki i kabały?