Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

to myśli tak zajść w szlafroczku, bez grosza, pieszo w kraju, gdzie u wrót pierwszej wioski zapytają o paszport i przytrzymają?
— Zajdę do pierwszego dworu, nikt mi kawałka chleba i dachu nie odmówi... będę żyć jałmużną.
To mówiąc posunęła się żywiej, a rotmistrz skrobiąc się w głowę zatrzymał, myślał.
— Panno Teklo — rzekł — niech-że pani się namyśli i szaleństwa nie robi!
Niemka nie odpowiedziała.
— Konie za panią idą...
Nie.
— To idź-że do djabła! — zawołał faworyt odwracając się i spiesząc ku dworowi. — Gonić za tobą nie będziemy.
W pierwszym zapale, wyrwawszy się Tekla, biegła raczej niż szła, a gniew, oburzenie sił jej dodawały; ale wkrótce znużona, zapłakana, upaść musiała na ziemię pod drzewem. Było to na wpół drogi między Śliwinem a Tarnoborem — Seweryn jadący konno do folwarku drugiego, najechał na siedzącą, i zamyślony o mało nie spadł, gdyż klacz mu się spłoszyła.
Spojrzał i naturalnie stanął.
— Co to jest pani? — spytał.
— Co mi jest? — zawołała porywając się Niemka. — Widzisz... Jestem wypędzona, bez dachu, bez pomocy, bez opieki. Sama w świecie...
Łzy znowu potoczyły się po twarzy.
Nie powiem, jak zwykle poeci i powieściopisarze, że piękna była we łzach...
Sąż łzy piękne, sąż twarze piękniejsze, gdy je smutek wykrzywia, czerwieni i mieni. Tekli wcale nie do twarzy we łzach było: nosek się czerwienił, lica